środa, 10 marca 2010

Zwiedzamy Hanoi


Zostawiamy plecaki w jednym pokoju i idziemy zwiedzać Hanoi. Trwa poranny ruch, ludzie jadą do pracy, jedzą w chodnikowych mini-restauracjach, piesze sprzedawczynie próbują sprzedawać swoje towary. Nauczyliśmy się już chodzić wśród skuterów i samochodów (to wcale nie takie trudne, gdy się zna zasady), ale ciągle dziwię się ruchowi kierowców na skrzyżowaniach. Jeśli nie ma świateł fale pojazdów jadących w różnych kierunkach po prostu przenikają się bez zatrzymywania.
Robimy sobie pamiątkową fotkę przy pomniku Lenina i po chwili jesteśmy przy muzeum, w którym zgromadzono eksponaty z obu wojen indochińskich: pierwszej przeciwko Francuzom i drugiej przeciwko Amerykanom.
Rafał jest chory, walczy z gorączką i rozwolnieniem, ale dzielnie nas prowadzi. Po zwiedzaniu mamy chwilę czasu na herbatę.Ciągle jest chłodno i pochmurno, ale przynajmniej nie pada. Właściwie jest dobra pogoda do zwiedzania.
Idziemy szerokimi ulicami wzdłuż kolonialnych budynków. Są tu między innymi ambasady, w tym polska. Po chwili widzimy mauzoleum Ho Chi Minha. Cały plac jest strzeżony, przed wejściem kontrola bagażu jak na lotnisku. Na placu sporo ludzi, jakaś wycieczka młodych dziewczyn w pięknych niebieskich wietnamskich strojach. Do samego mauzoleum wchodzi tylko część naszej grupy, ja zostaję na zewnątrz.
Niejako do kompletu zwiedzamy rezydencję, w której mieszkał narodowy bohater Wietnamu. Nie chciał korzystać z budynku gubernatora, żył w dość prostych, choć gustownych mniejszych domkach na terenie tej rezydencji.
Po domu Wujka Ho przychodzi kolej na pagodę na jednej nodze. Jestem rozczarowany, jest mała, wokół tłumy ludzi. Podobno ma kształt kwiatu lotosu, nie mogę się tego doszukać.
Następne w kolejce jest Muzeum Literatury. Jest poświęcone Konfucjuszowi, była to uczelnia kształcąca mandarynów. Niezwykle ciężko było zdać egzaminy końcowe. Nazwiska osób, którym się to udało wyryte są na kamiennych płytach niesionych przez żółwie. Na dziedzińcach Świątyni Literatury rosną piękne drzewka bonsai.
Trzema taksówkami jedziemy w ostatnie miejsce - do katedry katolickiej. Dwie taksówki dojeżdżają na miejsce, trzecia nie przyjeżdża. Chory Rafał ma dodatkowy kłopot. Katedra jest zamknięta więc wraca do hotelu, gdzie już czeka załoga trzeciej taksówki.
Autobus do Hue, dawnej stolicy Wietnamu, mamy o po 17.00, w hotelu mamy być przed 16.00. Mamy trochę czasu. Jemy obiad i robimy małą rundkę zakupową, ale nie kupujemy nic. Wybór butów jest bardzo duży, ale jakoś nic mnie nie interesuje. Kupować na siłę po prostu dlatego, że jest tanie? Bez sensu.
Spacerując spostrzegamy nagle, że sprzedawcy zaczynają bardzo szybko chować towar z chodników do wnętrza sklepów. Zagadka wyjaśnia się, gdy widzimy akcję milicji zabierającej do samochodu plecaki wywieszone przed sklepem. Widocznie na chodnikach nie wolno wystawiać towarów, tylko nikt tego nie przestrzega. Komuna!
Przenosimy plecaki do biura turystycznego, pod który przyjedzie busik, by zabrać nas na autobus. Mamy jeszcze chwilę czasu, więc idziemy na uliczne piwo. Siedzimy przy ulicy, pijemy piwo, obserwujemy ludzi. Co chwila atakuje nas jakaś kobieta z pamiątkami lub czymś do zjedzenia.
Wracamy do biura by dowiedzieć się, że autobus jest opóźniony. Wreszcie zajeżdża busik i podjeżdżamy do autobusu. Obsługa do miłej nie należy, czekamy pod zamkniętymi drzwiami. Wreszcie drzwi otwierają się i robi się mały kocioł, kilku miejscowych wpycha się przed nami. Ja zostaję na zewnątrz, by załadować plecaki do bagażnika, reszta wskakuje do środka, by zająć miejsca.
Autobus ma tylko miejsca leżące. Trzy rzędy wąskich piętrowych łóżek biegną wzdłuż autobusu, między nimi są dwa przejścia. Chodzić można tylko boso. Łóżka za krótkie jak na Europejczyków, ale lepsze takie łóżka niż siedzenia.
Rafał cały czas czuje się źle, a w dodatku przy wchodzeniu do autobusu ktoś ukradł mu telefon komórkowy. Telefonował z niego przed wchodzeniem do autobusu. Najpierw myślimy, że może zgubił go, ale gdy ktoś telefonuje do niego strona odbierająca odrzuca połączenie. Stanowczo dziś nie jest dobry dzień dla Rafała.
Ze dwie godziny trwa sam wyjazd z Hanoi. Najpierw nie możemy wyruszyć, potem zatrzymujemy się to tu, to tam i zabieramy ludzi. Tuż po wyjeździe z miasta zatrzymujemy się w jakiejś restauracji, a potem już do 9 rano jedziemy bez przerwy.
W autobusie przygotowuję blog, potem idę spać. Trochę niewygodnie, są tylko dwie możliwe pozycje: zwinięcie w łuk na prawym boku bądź zwinięcie w łuk na lewym boku. Ale można spać, na pewno lepiej niż na siedzeniach. Z ubikacji śmierdzi, na szczęście na zapachy jestem odporny.
Rano stwierdzam, że nie mam scyzoryka, który noszę przy pasku. A więc mnie również okradziono. Dzielę się tą informacją z Markiem i dopiero po chwili przypomina mi się, że przełożyłem scyzoryk do plecaka przed kontrolą przy mauzoleum. Sprawdzam w plecaku - jest!
O 9.00 dojeżdżamy do Hue. Czeka już na nas busik, który wiezie nas do hotelu. Nie zostajemy tu na noc, możemy tylko odświeżyć się, zjeść śniadanie i przygotować do zwiedzania Hue.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz