poniedziałek, 15 marca 2010

Delta Mekongu


O 9.00 rano minibus wiezie nas nad Mekong. Wsiadamy na niewielki statek i płyniemy na kilka wysepek delty tej potężnej rzeki. Jest upał, dobrze że daszek statku daje cień. Mekong jest tutaj ściśle związany z życiem ludzi. Przez tysiąclecia naniesiony przez niego muł stworzył żyzne pola, jest źródłem utrzymania dla rybaków, przynosi również dochody z turystyki, jest drogą transportową, z dna wydobywa się piasek.
Pierwsza wysepka, do której dopływamy, utrzymuje się z kokosów. Miejscowi wyrabiają z niego i sprzedają różne gadżety, sprzedają też jako owoce, chętnie goszczą też turystów. Przechodzimy wzdłuż straganów z lokalnymi wyrobami i dochodzimy do restauracji pod chmurką. Możemy spróbować miejscowych owoców i wódki kokosowej. Zespół gra i śpiewa jakieś lokalne lub ludowe piosenki. Jeśli mam być szczery, ten rodzaj muzyki niespecjalnie mnie inspiruje.
Dalej docieramy do wyspy na której płyniemy przez jakieś dwadzieścia minut wąskim kanałem wśród drzew. Nasze łódki są niewielkie, każda ma dwóch wioślarzy. My płyniemy w jedną stronę łódka za łódką a z powrotem wracają puste łódki, tylko z wioślarzami. Większość powracających miejscowych dyskretnie szepce do nas "Give them money" wskazując na naszych wioślarzy. Wbijają nam to tak skutecznie do głowy, że rzeczywiście dajemy napiwek. Nie ma to jak dobry marketing!
W głąb trzeciej wyspy wpływamy już naszym statkiem. Cumujemy, by udać się do restauracji. Oprócz bogatej roślinności i możliwości jedzenia i picia atrakcjami są wąż i bawół błotny, którego oczywiście Marek chwyta za rogi. Byłbym zapomniał, jest jeszcze jedno: Oglądamy rzemieślniczą produkcję cukierków z wiórków kokosowych, możemy też te "krówki" kupić. Są bardzo smaczne. Każdy cukierek jest zawijany najpierw w papier ryżowy a następnie zwykły. Oznacza to, że te cukierki można (i trzeba) jeść razem z wewnętrznym papierkiem!
Nie jemy tu obiadu, pijemy tylko coś zimnego i wracamy najpierw na statek a potem do Sajgonu.
Wieczorem idziemy do tej samej restauracji co wczoraj (Rafał znowu ćwiczy nas w przechodzeniu przez jezdnię w gąszczu skuterów), potem następuje szał zakupów. Część ekipy umawia się jeszcze na piwo i kalambury przy rumie, ale ja tym razem rezygnuję. W hotelu uzupełniam i wrzucam do internetu dwa wpisy do blogu i koło 24.00 idę spać.



















1 komentarz:

  1. Świetnie się bawicie i o to chodzi. Do nas po malutku idzie wiosna, rano nie było przymrozku,zresztą po raz pierwszy.Danka.

    OdpowiedzUsuń