wtorek, 16 marca 2010

Opuszczamy Wietnam


O 9.00 rano jedziemy z Rafałem, Teresą i Markiem na skuterach do dzielnicy chińskiej. Jesteśmy tylko pasażerami, każdy z nas ma swojego kierowcę. Możemy popatrzyć na ruch uliczny z innego punktu widzenia. Nie wygląda to tak strasznie, szukasz po prostu miejsca dla siebie tak, by nie blokować drogi innym.
W chińskiej dzielnicy odwiedzamy dwie świątynie i dużą halę targową. Świątynie różnią się diametralnie od oglądanej przez nas wczoraj świątyni kaodaistycznej: tam był porządek, tu chaos. Jest wiele ołtarzy, przy każdym palą się kadzidełka w takich ilościach, że wokół unosi się siwy dym. Wierni zapalają coraz to nowe kadzidełka, i to nie jedno, a cały pęk. Jest ruch, dużo ludzi.
Podobnie jest w hali targowej. towarów jest mnóstwo: warzywa i owoce, mięso, wyroby przemysłowe, wszystko w ilościach hurtowych. Nic nie kupujemy, ale z zainteresowaniem zwiedzamy halę.
O 13.00 wyjeżdżamy autobusem do Pnom Penh, do Kambodży. Na granicy idzie nam bardzo sprawnie, przekraczanie łącznie z wydaniem wizy trwa poniżej jednej godziny. Zaraz za granicą mamy krotki postój na posiłek i potem bez przerwy jedziemy do stolicy Kambodży. O 21.00 jesteśmy na miejscu.
Phnom Penh robi na nas wrażenie znacznie biedniejszego miasta od Sajgonu. Od autobusu do guesthousu jedziemy tuk-tukami (których w Wietnamie nie było). Na ulicach mniejszy ruch i mniej ludzi.
Po zakwaterowaniu idziemy do miasta na kolację, na nadbrzeżu Mekongu gramy jeszcze chwilę w kalambury i wracamy do domu.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz