sobota, 13 marca 2010

Z Hoi An do Saigonu


Dzisiaj lecimy do Sajgonu (oficjalna nazwa to Ho Chi Minh, ale nawet Wietnamczycy używają często dawnej nazwy), ale wyruszamy z hotelu dopiero o 16.00, mamy więc trochę czasu na Hoi An, w tym ewentualnie plażę. Po śniadaniu idziemy do centrum miasta. W upale zaglądamy do sklepów i obserwujemy życie miasta. Jest tu wielu rzemieślników. Można zamówić sobie ubranie u krawca - wybrać model z najbardziej nowoczesnych katalogów i w ciągu maksimum 48 godzin mieć gotowy cały strój. Oglądamy wyrób lampionów, które tak pięknie oświetlały ulice ostatniej nocy. Marek kupuje model żaglowca. Dopłynie do Polski za trzy miesiące. Kobiety wyszywają na tkaninach, rzeźbiarze zamieniają klocki drewna w zgrabne figurki. Cały czas ulice patrolują handlarki owoców czy pamiątek. W upale taszczą swój ciężki towar.
W wielu miejscach rozstawione są stragany, część handlu odbywa się po prostu na chodniku. Na chodniku miejscowi przyrządzają napoje i potrawy i jedzą je siedząc na malutkich krzesełkach, jak dla dzieci.
Robimy przerwę na zimne piwo i dalej przemierzamy uliczki od czasu do czasu coś oglądając, od czasu do czasu coś kupując. Markowi urwała się szelka od nowego plecaka więc w zakładzie krawieckim pyta o możliwość przyszycia. W ciągu pięciu minut sprawa jest załatwiona. Mamy tylko kłopot ze zgraniem karty pamięci z aparatu Tereski na płytkę DVD. Cena 10 USD za wykonanie kopii wydaje nam się zbyt wysoka i rezygnujemy. Jemy jeszcze obiad i czas już wracać do hotelu, o plaży nie ma mowy.
Z hotelu busikiem dojeżdżamy na lotnisko. Do samolotu mamy jeszcze trzy godziny. Idziemy na herbatę, która jest tutaj podawana w kuflach. Samo lotnisko jest małe, nie ma za dużo miejsca do siedzenia, układam więc sobie plecak na ziemi i pracuję nad blogiem. Pracę przerywa mi Marek pytaniem, czy przypadkiem nie wziąłem aparatu fotograficznego Tereski, bo nie mogą go znaleźć. Zaczynają się poszukiwania, próby rekonstrukcji wydarzeń, Rafał telefonuje do hotelu, wszystko bezskutecznie. Nikt nie ma pojęcia co mogło się stać z aparatem.
Przechodzimy odprawę i czekamy dalej. Kończę wpis w blogu i próbuję wrzucić go do internetu. Jest tu sieć bezprzewodowa, ale bardzo słaba, mam kłopoty z połączeniem. Nasz samolot spóźnia się, więc mam trochę dodatkowego czasu. Kończę na kilka minut przed wejściem do samolotu.
Lot do Sajgonu trwa trochę ponad godzinę, po 22.00 wsiadamy do busika i jedziemy do hotelu. Nie ma szaleńczego ruchu, którego się spodziewaliśmy, jest już na to za późno. Wysiadamy przy hotelu o 23.00. Na ulicy ruch, dominują "białasy". Neony błyszczą, lokale są pełne. Postanawiamy wybrać się na tanie piwo, dajemy sobie tylko 20 minut na odświeżenie. W knajpkach chodnikowych z tanim piwem nie ma miejsca, siadamy do knajpki z normalnym butelkowym piwem.Za chwilę mamy darmową atrakcję - w sąsiednim barze jeden Wietnamczyk wali drugiego kuflem w głowę. Uderzony zamiast paść chwyta napastnika, zaczyna się szarpanina, po chwili napastnik ucieka, goni go jego dawna ofiara a za nimi podąża gromada obserwatorów. Znikają nam z oczu.
Szukamy ponownie taniego piwa, tym razem z sukcesem. Mimo miłej atmosfery musimy kończyć, jest prawie pierwsza, a my jutro wyruszamy o szóstej na zwiedzanie Sajgonu.


















1 komentarz:

  1. Pozdrowionka dla Joli od działu promowego:-)
    zdjęcia rewelacja, krajobrazy bajkowe, jedzenie może daje do myślenia, ale z ciekawości sama bym spróbowała,a w knajpkach widzę że podobne klimaty jak czasem i u nas się trafią;-) z relacji wynika, że macie bardzo ciekawą przygodę... Pozdrowionka Aga:-)

    OdpowiedzUsuń