środa, 3 marca 2010

Przekraczamy Mekong



O 5.15. wychodzimy z Markiem na nocny targ. Będziemy dziś jechali autobusem, więc później się wyśpimy. Targ funkcjonuje codziennie od trzeciej do szóstej rano. Jest to hala ze stołami i przylegające do niej tereny ze straganami. Kupują i sprzedają wyłącznie miejscowi, jesteśmy jedynymi "białasami". Towary - tylko spożywcze: mięso, ryby, warzywa, przyprawy. Po obejrzeniu targu idziemy wzdłuż Mekongu czekając na wschód słońca. Robi się jasno, ale słońca nie widać. Prawdopodobnie nie przebija się przez mocno zapylone powietrze. Musimy wracać, bo zbliża się siódma, a my o ósmej wyjeżdżamy.

Busik dowozi nas do przejścia granicznego z Laosem, na Mekongu. Najpierw przechodzimy krótką odprawę paszportową (w budce), potem przepływamy łodziami na drugi brzeg rzeki i znowu odprawa jest w budce. Odprawy celnej nie ma w ogóle. Znajdujemy busik, który ma nas zawieść do Luang Prabang i ruszamy w drogę. Dwie osoby z naszej grupy muszą jechać innym busem, bo nasz zabiera tylko 10 osób.
Zaczynamy podróż o 10.00, ale nawet nie wyjeżdżamy za miasto i już stajemy i czekamy. Prawdopodobnie na to, aż drugi busik zbierze komplet. Trwa to około godziny, na szczęście są piękne widoki i mogę trochę pofotografować.
Wreszcie wyjeżdżamy naprawdę. Mamy do pokonania około 400 km, liczymy więc na 6 - 7 godzin jazdy. Zapytany kierowca mówi o 10 -15 godzin. Wkrótce rozumiemy, dlaczego. Droga staje się coraz gorsza, najpierw są to duże dziury w jezdni, potem całe odcinki pozbawione asfaltu. Teren jest górzysty, ciągłe zakręty na prawo i lewo, połączone z intensywnym podskakiwaniem na wybojach. O spaniu nie ma mowy. Do tego nasz busik jest ciasny, kolana mam oparte o poprzednie siedzenie bez możliwości manewru. 10 - 15 godzin to będzie niezłe przeżycie.
Widoki za oknami piękne. Przejeżdżamy przez wioski pełne domków na palach, zbudowanych z drewna i trzciny. We wsiach toczy się życie, biegają dzieci, kobiety coś gotują na ogniskach.
Na posiłek zatrzymujemy się tylko raz, restauracja i mieszkanie w jednym. Kuchnia jest na sali, możemy oglądać przygotowywanie potraw.
Wkraczamy na obszar budowy drogi. Droga o szerokości 6 - 8 metrów jest na wielokilometrowym odcinku w połowie wyłączona z ruchu. Robotnicy ręcznie murują obrzeża drogi, cięższy sprzęt wyrównuje teren.Wszystko pokryte jest pyłem, każdy przejeżdżający samochód pozostawia za sobą tuman kurzu. A deszcz będzie dopiero za kilka miesięcy.
Musimy odczekać swoje przepuszczając samochody z przeciwnej strony. Nie do wiary, że jedziemy główną drogą łączącą Laos z Chinami.
Do Luang Prabang dojeżdżamy po 22.00. Szybko zajmujemy pokoje i ruszamy do miasta, by coś zjeść. Rafał opowiadał nam o olbrzymich problemach żołądkowo-jelitowych jednej z poprzednich grup, właśnie w Laosie, jesteśmy więc ostrożni w doborze potraw i dezynfekujemy posiłki alkoholem.
Wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni, wracamy do guest housu i szybko zasypiamy.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz