sobota, 20 marca 2010

Siem Reap i okolice


Wyjeżdżamy minibusem na ponadplanową wycieczkę poza Siem Reap. Najpierw mamy zwiedzać jeszcze jedną świątynię należącą do kompleksu Angkor, jednak znacznie bardziej oddaloną od tych, które oglądaliśmy wczoraj. Po drodze zatrzymujemy się w małej miejscowości i oglądamy rynek. Oprócz nas nie ma ani jednego białasa! Jest brudno, w niektórych miejscach mocno śmierdzi rybami. Ciekawe przeżycie.
Jedziemy dalej i docieramy do świątyni. Miejscowy przewodnik straszy nas trochę minami. W okolicy świątyni toczyły się walki z Czerwonymi Khmerami, zresztą kwestia min to do dzisiaj bardzo poważny problem Kambodży, jeśli się nie mylę leżą ich jeszcze miliony. Zastanawiam się, jak rozminowuje się lasy czy ruiny. Syzyfowa praca.
Sama świątynia jest zarośnięta podobnie jak Ta Prom. Można powspinać się po ruinach i obejrzeć wdzieranie się przyrody pomiędzy kamienie. Niestety część zniszczeń to wytwór ostatnich czasów - złodzieje wiele stąd ukradli, a niekiedy wyrywając rzeźbiony kamień z muru powodowali zawalenie całej ściany.
Po zwiedzaniu jedziemy na wieś. Droga staje się coraz gorsza. Za oknami bardzo ubogie domy z drewna, rowery, skutery Jedziemy groblą, która w porze deszczowej chowa się pod wodą. Z boków grobli jednak nie ma wody - jest susza. Domy są zbudowane na wysokich palach, prawdopodobnie właśnie dla ochrony przed wysokim poziomem wody. Wyprzedzamy kilka skuterów wiozących świnie w klatkach. Z jednej z nich, pewnie uszkodzonej, wyskakuje prosiak i zdezorientowany ucieka na pobocze. Miejscowi łapią go szybko i wloką gdzieś na zaplecze. Kierowca jedzie dalej, choć widział, co się stało. Pewnie wróci po świnkę później, najpierw musi dowieźć te już zapakowane.
Otaczające nas jezioro potrafi zwiększyć swoją powierzchnię do pięciu razy. Nie tylko z powodu deszczu, ale również niezwykłego zjawiska cofania się wody w Mekongu. Khmerowie już dziesięć wieków temu nauczyli się sztuki odpowiedniego nawadniania, to dało potęgę ich rolnictwu i państwu Angkoru. Do tej samej idei wielkiego państwa dzięki rolnictwu wrócił Pol Pot zsyłając cały naród do pracy w polu.
Dojeżdżamy do wioski składającej się z wielu dosyć dużych domów ustawionych na palach i poprzecinanych kanałami. Wsiadamy na mały motorowy statek i płyniemy w kierunku jeziora. Po drodze oglądamy domy, łodzie, połów ryb czy innych owoców rzeki. Rybacy często stoją po szyję w wodzie. Gorąco. Koło 35 stopni.
Wreszcie docieramy do jeziora. Jest duże nawet w porze suchej, nie widać drugiego brzegu. Pływają po nim łodzie i domy. Jest pływający posterunek wojska, pływająca szkoła. W pływających klatkach - świnie. Po prostu pływające miasteczko. No, może nie miasteczko tylko wieś. Ale za to duża.
Wracamy tą samą drogą, ale wysiadamy wcześniej i wracamy przez wieś. Mieszkańcy są dla nas atrakcją, ale my dla nich chyba także. Białasów tu normalnie nie ma. Grażyna i Stefan mają jeszcze zapas długopisów, zaczynają rozdawać dzieciom. Od razu robi się ruch, przybiega ich coraz więcej. Rodzina ma tu średnio od pięciorga do dziesięciorga dzieci. Dorośli niewiele wiedzą o antykoncepcji, organizacje charytatywne przekazują prezerwatywy, ale trzeba robić kursy, jak ich używać. Były przypadki, że mężczyźni nosili prezerwatywy cały czas, zdejmowali je tylko by sikać i uprawiać seks. (Jak wynika z zamieszczonego komentarza ta ostatnia informacja była kolejnym wpuszczeniem mnie w kanał przez Rafała. Gratulacje!)
We wsi nie ma elektryczności, jest generator prądotwórczy i każda rodzina może naładować akumulator zapewniający minimum prądu. Szkoła dla dzieci w wieku od pięciu do dziesięciu lat jest bezpłatna i obowiązkowa. Nie wiem, jak w praktyce funkcjonuje wysyłanie dzieci do szkoły. Jaka będzie przyszłość dzieci, które spotkaliśmy?
Wracamy do guesthousu i po prysznicu idziemy do miasta, jemy małe conieco. Wreszcie nadchodzi pora by skorzystać z masażu khmerskiego. Jest znacznie bardziej łagodny od tajskiego czy laotańskiego. Tam część masażu stanowiło rozciąganie, i to solidne, tutaj dziewczyny smarują nas olejkiem i masują mięśnie. Świetne odprężenie po męczącym dniu za jedyne 5 dolarów. (Mimo tego, że Kambodża ma swoją walutę wszystkie transakcje są zawierane w dolarach, tylko zamiast centów stosowane są miejscowe banknoty).
Wracamy do domu, dziś mamy wieczorek pożegnalny. Siedzimy wszyscy na podłodze i przy drinkach omawiamy naszą wyprawę, co nam się szczególnie podobało, a co należałoby w przyszłości poprawić. Po 23.00 większość idzie spać, ale mała silna grupa (Jola, Rafał, dwóch Marków i nasz dzisiejszy przewodnik, który pojawił się w guesthousie) idzie zobaczyć życie nocne w Siem Reap. Lądujemy na dyskotece i przeżywam kolejne zaskoczenie. Duża sala, typowa dyskotekowa muzyka z wyraźnym rytmem, wirujące światła i tłum młodych ludzi na parkiecie. Znajdujemy stolik, kupujemy butelkę whisky. Jest tu drogo, nawet dla europejczyków, piwo 4,50 USD. I tylu miejscowych ludzi stać na to, by tu się bawić. Inna twarz Kambodży.
Drugie zaskoczenie przeżywam, gdy pojawia się obsługa dyskoteki wraz z wianuszkiem dziewczyn, które stają w półkolu, byśmy mogli je lepiej obejrzeć i wybrać sobie którąś. Rafał tłumaczy nam potem, że nie chodziło o seks, tylko o dziewczynę do towarzystwa z kilka dolarów (co jednak również seksu nie wyklucza). Tak czy inaczej nie była to dla mnie sytuacja normalna. Dobrze przynajmniej, że nie były to dzieci...
Bawimy się do drugiej w nocy, potem pora wracać. O piątej rano jedziemy na granicę, by pożegnać Kambodżę i w Bangkoku zamknąć naszą wielką pętlę.












































2 komentarze:

  1. z tym zdejmowaniem do sikania i do seksu to troche zartowalem :)
    pzdr
    Rafal - pilot

    OdpowiedzUsuń
  2. 53 year-old Senior Developer Derrick Baines, hailing from Drumheller enjoys watching movies like "Legend of Hell House, The" and Foraging. Took a trip to Madara Rider and drives a Tacoma. przydatne tresci

    OdpowiedzUsuń