poniedziałek, 8 marca 2010

Zatoka Halong



Rano przychodzi do nas Marek i przynosi Grażynie kwiatek z okazji Dnia Kobiet. Wstał wcześniej i kupił kwiatki dla wszystkich naszych pań. Możemy się (my mężczyźni) od niego uczyć.

Przyjeżdża po nas autobus i jedziemy nad zatokę Halong, na północny wschód od Hanoi. Zatoka jest wpisana przez UNESCO na jakąś listę (chyba nie dziedzictwa kulturowego?). Bierzemy ze sobą tylko minimum rzeczy na jedną noc, plecaki zostają w hotelu.
Mamy wietnamskiego przewodnika, młodego chłopaka bez uśmiechu. Jak słusznie zauważył Marek Wietnamczycy w przeciwieństwie do Tajów i Laotańczyków mają mało radości. Na wstępie mówi nam kilka słów o Hanoi, przez które jedziemy. O zatoce Halong ma mówić na miejscu.
Pada i jest chłodno, trochę powyżej 20 stopni. Po drodze mijamy szereg miasteczek i wsi. Pola ryżowe są zielone, trwa sadzenie ryżu.W miasteczkach ruch, drobne rodzinne firmy zaczynają dzień, trwa zamiatanie przed domami, kwiaciarnie wystawiają kwiaty (8 marca?), warsztaty już pracują.
Na drogach mamy okazję zobaczyć, co można przewozić skuterami. Kaczki to nie problem, ale co myślicie do dużych drzwiach? Nic trudnego? A co powiecie o koniu? Nie wierzycie? Spójrzcie na fotkę! Co prawda koń nie był duży, ale jednak to koń. Trwały wśród nas spory, czy był żywy, ja myślę, że tak.Okrutne, prawda?
Przejazd wraz z postojem na herbatę i zupkę (u wszystkich chorych sensacje żołądkowo-jelitowe zmniejszyły się znacznie) trwa około 4 godzin. Na przystani zastajemy masę turystów, na wodzie masę statków udających stare. Nie myślałem, że wycieczki nad zatokę Halong są tak popularne. To po prostu przemysł. Dopadają nas pierwsze sprzedawczynie pereł. Za 5 krótkich naszyjników chcą 10 dolarów. Perły są niekształtne i nierówne, pochodzą podobno z hodowli. Sprzedawczynie przypalają zapalniczkami perły by pokazać, że nie są sztuczne; ogień rzeczywiście nie zostawia śladu. Marek w przelocie kupuje Teresce naszyjnik (Dzień Kobiet!), wszyscy wsiadamy na statek.
Na statku czeka na nas darmowy lunch, ale za napoje trzeba płacić. Marek stawia wszystkim wino za 20 USD (cena zbita z wyjściowych 25 USD), które mimo starego rocznika okazuje się niezbyt smaczne. Personel statku próbuje nam sprzedawać wyroby z pereł po cenach znacznie wyższych niż na lądzie. Marek zaczyna pertraktacje, Grażyna po targach kupuje bransoletkę i naszyjnik.
Po dwóch godzinach dopływamy do Jaskini Niespodzianek. Jaskinia jest duża i dobrze przygotowana dla turystów, oświetlona, co w pewnym stopniu zabija jej urok. Masa turystów, grupa za grupą. Nasz KOwiec pokazuje nam różne kształty przypominające zwierzęta. Nie słucham, bo szukam dobrych miejsc do fotografowania.
Po jaskini dla chętnych są kajaki. Płyniemy do wysepki, której wnętrze wypełnione jest wodą (ma kształt podobny do korony), do wnętrza można wpłynąć wąskim przejściem, które w czasie przypływu chowa się całkowicie pod wodą. Na pionowych wewnętrznych stokach wyspy biegają małpy.
Po powrocie czeka na nas kolacja i kolejna próba sprzedaży pereł. Wieczorem spotykamy się w jednej z przestronnych kajut na kolejnym wieczorku zapoznawczym. Na statku nie wolno pić wniesionego alkoholu, ale czy Polaków to powstrzyma?...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz