sobota, 6 marca 2010

Oj lało sie w Laosie


Około 5 rano mamy pobudkę. Grażyna kilkakrotnie wymiotuje i ma rozwolnienie. Nigdy nie widziałem takich strumieni wody chlustających z ust. Do tego dochodzi silne osłabienie i ból całego ciała. Ja czuję się dobrze, ale też leci ze mnie woda, na szczęście tylko dołem.
Od przyjaciół z grupy Grażyna dostaje lek - Nifuroksazyd. O wycieczce nie ma mowy. Dowiadujemy się, że druga Grażyna też miała ciężką noc, ale jest już lepiej, Marek ma silne rozwolnienie, a Tereska jest już właściwie zdrowa, ale mocno osłabiona.
Grupa jedzie na wycieczkę, ja zostaję z Grażyną. Czuje się bardzo źle, biega co chwilę do ubikacji. Około 10.00 znowu silna akcja z wymiotami. Bierze następne tabletki. Ja aplikuję sobie głodówkę i co trzy godziny łykam po 4 tabletki węgla.
Przygotowuję brakujące wpisy do bloga i w południe wyskakuję na chwilę do kawiarenki internetowej i wrzucam je do na stronkę. Wychodząc nie znajduję swych sandałów (tutaj buty zdejmuje się na ogół przed wejściem do mieszkania czy lokalu). Pamiętam dokładnie, że zostawiałem je z prawej strony schodów - nie ma. Mówię szefowi kawiarenki o problemie a ten rozbrajająco odpowiada mi "Przecież wchodziłeś tamtym wejściem, a nie tym". I ma rację, sandałki stoją w prawej strony schodów.
Po południu z Grażyną zaczyna być lepiej, powoli ale wyraźnie. Już nie wymotuje, do ubikacji nie biega, lecz chodzi. Cały czas czuje się jednak źle, jest osłabiona i połamana.
Po 16.00 grupa wraca z wycieczki. Wszyscy dobrze się bawili, pływali na dętkach po jaskiniach, zjeżdżali po zjeżdżalni do wody (było to nawet trochę niebezpieczne), potem było 10 kilometrów spływu kajakiem. Niestety Marek odwiedził po drodze wszystkie ubikacje, Rafał też czuje się źle. Wszyscy są zmęczeni i idą spać.
Wieczorem próbuję wyjść z Grażyną na zewnątrz, ale robi się jej niedobrze i następuje szybki odwrót. Idę sam i jem pierwszy posiłek dzisiejszego dnia - rosół z kurczaka. Trochę to ryzykowne, bo może dam pożywkę bakteriom działającym w moich jelitach, ale spróbuję. Dla Grażyny biorę gotowany ryż. Wmusza w siebie kilka łyżek.
Po 20.00 odwiedza nas Marek. Przez 4 godziny walczył z gorączką i dreszczami. Tabletki pomogły, czuje się już lepiej, chociaż wcale nie dobrze. Siedzimy jeszcze chwilę razem, ale zmęczenie i osłabienie wpędza nas do łóżek.

1 komentarz:

  1. Współczuję Wam a szczególnie swojej siostrze Grażynce tych okrutnych dolegliwości.Życzę wszystkim powrotu do zdrowia. A swoją drogą kibelki w Laosie są niczego sobie.Danka.

    OdpowiedzUsuń