poniedziałek, 22 lutego 2010

Wycieczka statkiem

Po dość późnym śniadaniu samochód zawozi nas na plażę, z której zabiera nas stateczek (trzeba dopłynąć do niego szalupą). Po 10.00 startujemy. Statek ma dwa pokłady, górny jest osłonięty od słońca daszkiem i leżą na nim materace. Na dole są klasyczne drewniane ławki. Zaczynamy pięciogodzinną podróż wśród wysepek. Są porośnięte lasem i skaliste, tylko czasami spotyka się piaszczystą plażę.
Po dwóch godzinach rzucamy kotwicę przy jednej z wysepek. Właściwie trudno nazwać to wysepką, ma może 200 metrów długości. Zatrzymujemy się, by popływać z rurką. Rafa nie jest tak bajecznie kolorowa, jak na filmach z Egiptu czy Australii, nie ma też tak wielu barwnych ryb, ale warto spędzić tu trochę czasu.
Po 40 minutach ruszamy na następną wysepkę, tym razem trochę większą. Znowu 40 minut pływania z rurką, trochę większa różnorodność. Marek robi fotki swym wodoodpornym aparatem.
Następny postój jest inny. Cumujemy przy drewnianym pomoście przy plaży. Wyjście na pomost wymaga trochę sprawności: trap to zwykła deska przerzucona między statkiem a pomostem, w dodatku trzeba obejść drewnianą barierkę, by na tą deskę wejść. Zero BHP.
Pijemy piwo, by schłodzić organizm i idziemy na piękną piaszczystą plażę. Woda jak marzenie, i kolor, i temperatura. Za pasem piachu zaczyna się płytka rafa, trzeba uważać, by nie zaczepić o nią brzuchem. Godzina mija szybko, wracamy na statek. Wszyscy są już zmęczeni słońcem, część przysypia. Mijamy jeszcze Małpią Skałę. Załoga statku rzuca na skałę banany, a małpy łapią je i uciekają. Wiele statków przybija tu każdego dnia i małpy mają bezpłatny bufet.
O 17.00 jesteśmy w punkcie wyjścia. Dobijamy szalupą do brzegu i pieszo wracamy szosą do ośrodka. Na przewodach elektrycznych i telefonicznych biegają małpy. Dużo bliżej niż na Małpiej Skale.
Prysznic, odpoczynek i idziemy na kolację. Mimo kremowania jesteśmy lekko spaleni, zwłaszcza Marek i ja. Jutro trzeba będzie uważać.
Kolację jemy w drewnianej restauracji na samym brzegu morza. Świętujemy urodziny Grażyny. Jak zwykle zamawiamy różne potrawy, w tym ostre i każdy próbuje wszystkiego. Czasem zdarzają się kęsy tak palące, że na chwilę trzeba przerwać jedzenie, łzy stają w oczach, język i gardło płoną, a za chwilę trzeba wydmuchiwać nos. Ale jest coraz lepiej, nasz "próg bólu" przesuwa się coraz bardziej, coraz lepiej czujemy smak ostrych rzeczy. No i nie wszystko jest ostre.
Obżarci wracamy pieszo z powrotem. Gra muzyka, lokale działają. Dziś przyciągają klientów pokazami ogni. Po drodze nie możemy odmówić sobie naleśnika z mango. Naleśnik jest smaczny, ale chyba większą frajdę daje patrzenie na samo jego smażenie na małym straganiku.
Jesteśmy w ośrodku o 23.00. Zamykamy imprezę urodzinową jeszcze jednym drinkiem i zmęczeni wrażeniami idziemy spać.














1 komentarz:

  1. Fajnie,że możecie się relaksować przy takiej pięknej pogodzie i w otoczeniu tak ciekawej przyrody.Małpki są bardzo sympatyczne.Danka.

    OdpowiedzUsuń