środa, 24 lutego 2010

Skutery

Około 9.00 wypożyczamy w naszym ośrodku dwa skutery (200 THB za dobę). Ponieważ nigdy nie jechałem takim pojazdem a motocykla próbowałem bardzo dawno, najpierw chcę przejechać się bez pasażera. Ruszamy z Markiem do szosą na północ. Po drodze tankujemy paliwo, na straganie, rozlewane z butelek. Szosa jest kręta i ma dużo naprawdę ostrych podjazdów i zjazdów. Dodatkowym utrudnieniem jest ruch lewostronny. Sam skuter dość prosty do prowadzenia, ale na zakrętach trzeba uważać a przed podjazdem dobrze jest go rozpędzić. Gorzej, gdy na ostrym podjeździe są też ostre zakręty.
Najpierw jedziemy razem z naszymi paniami tylko kawałek i zatrzymujemy się na śniadanie. Przy śniadaniu Marek z Grażyną studiują mapę by ustalić cel wycieczki. Najpierw jedziemy na północ, do wodospadów. Przed wodospadami niemiła niespodzianka: najpierw płatny parking, potem płatne wejście do parku narodowego. 200 bathów od osoby to sporo, ale skoro już tu jesteśmy...
Do wodospadów trzeba przejść 700m przez las, przez górki i dolinki. Jest gorąco, 32 stopnie w cieniu. Spływamy potem. Wreszcie są! Nic imponującego, ale kąpiel jest niezwykle przyjemna, bo woda jest chłodna (myślę, że około 24 stopni). Przy wodospadach spotykamy pierwszy raz Polaków. Jako ciekawostkę można dodać, że również tutaj jest bardzo dużo Rosjan.
Obserwujemy zabawy miejscowych chłopców. Wchodzą na skałę i skaczą do wody. Jeden z nich boi się skoczyć, ale nie potrafi również zejść. Po dopingu zgromadzonej publiczności jednak rzuca się do wody, za co zbiera burzę oklasków.
Wracamy do skuterów, pijemy spokojnie napoje chłodzące i chcemy jechać dalej. Okazuje się, że Marek zgubił kluczyk od skutera. Prawdopodobnie wypadł mu z kieszeni przy wejściu na teren wodospadów. Wracamy więc szybko, dziewczyny zostają w restauracji. Kluczyk czeka już u strażnika. Wracamy do dziewczyn, zamawiamy na spółkę kurczaka... Świetny. Miło się siedzi, ale komu w drogę, temu czas. Jedziemy teraz na najbliższą plażę i znowu faza próżnowania. Jest odpływ i trochę trzeba przejść, by z nagrzanego piasku dojść do wody. Słodkie lenistwo jest tym razem krótkie. Pakujemy się, Tereska próbuje jazdy skuterem, który wymyka się jej spod kontroli. Na szczęście opanowuje sytuację.
Ruszamy dalej na północ. Przejeżdżamy przez bardzo zatłoczone miejscowości. Jest tu też więcej nowoczesnych lokali, bardziej w europejskim stylu. Nasza Lonely Beach jest dużo bardziej egzotyczna. Dojeżdżamy do promu, krótki postój i czas wracać, bo zaraz będzie ciemno. Po drodze rzut okiem z miejsca widokowego na zapalające się światła nadbrzeżnej miejscowości.
Po powrocie odświeżamy się i idziemy na kolację. Najpierw naleśniki, by zabić pierwszy głód, potem spokojnie w knajpce próbujemy nowych potraw i naszej odporności na ostre przyprawy. Sprawdzamy jeszcze pocztę w kawiarence internetowej i wracamy do ośrodka. Siedzimy prawie do drugiej w nocy przed domkami sącząc drinki, nucąc piosenki (dokładnie tak, cicho nucąc, wcale nie na całe gardło), rozmawiając na przeróżne tematy.
To nasza zielona noc na Ko Chang.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz