sobota, 27 lutego 2010

Bangkok

Wstajemy krótko po 6.00. Prysznic, pakowanie i o 7.15 wychodzimy na śniadanie. Jemy je w ulicznej knajpce.
Po ósmej wychodzimy na zwiedzanie zabytków Bangkoku. Po drodze zanosimy dwa worki z niepotrzebnymi nam ciepłymi rzeczami na przechowanie do jakiegoś biura turystycznego. Miało być otwarte od ósmej, ale nikogo nie ma. Rafał zostaje, a my mamy pół godziny na spacer po deptaku. Tu dopiero zaczyna się życie, trwa sprzątanie i otwieranie knajpek.
Po 9.00 idziemy pieszo do Pałacu Królewskiego. Mamy niecałe dwie godziny na zwiedzanie. Właściwie samego pałacu nie można zwiedzać, a tylko oglądać z zewnątrz, ale w jednym pakiecie jest zwiedzanie kompleksu świątyń przyległych do pałacu. A tu jest dużo do oglądania. Mnóstwo ludzi, mnóstwo zabytków. Można się w tym pogubić. Znowu żar leje się z nieba, a ja gdzieś zgubiłem czapeczkę...
Najważniejszy jest tutaj posąg Szmaragdowego Buddy znajdujący się w Wat Pra Kaeo (Wat znaczy "świątynia"). Jest nie ze szmaragdu, lecz z jadelitu. Niewielki, umieszczony wysoko, trzy razy w roku ma zamienianą przez króla szatę. Stanowi dla Tajlandczyków świętość. Nie wolno go fotografować. Oprócz tego na pobliskim terenie jest mnóstwo stup, małych świątyń, rzeźb. Wszystko bardzo gęsto upakowane, łatwo stracić orientację.
Czas mija szybko, opuszczamy teren pałacu i idziemy obejrzeć świątynię Wat Po z posągiem leżącego Buddy. Jest olbrzymi, 46 m długości, 16 wysokości. Przy świątyni dużo innych ciekawych budynków, stup, posągów Buddy... Żyją tu podobno mnisi, ale niewielu ich widać.
Po zwiedzaniu godzinna przejażdżka łódką po kanałach Thonburi. Bangkok był nazywany Wenecją Wschodu (ze względu na ilość, a nie piękno kanałów). Silnik naszej łódeczki trochę kaprysi, ale w końcu się rozkręca a nasz sternik daje kilka popisów szybkości. Mijamy domy na palach o najczęściej bardzo niskim standardzie, mały targ na wodzie, zaczepia nas sprzedawczyni w łódce z towarami.
Po przejażdżce łódką wracamy tuk-tukiem do hotelu, ale do pokojów nie mamy już wstępu. Idziemy zatem wypić cudowne zimne piwo i zjeść jakiś drobiazg. Marek odbiera z prania ciuchy (30 bathów/kg). Trochę wędrujemy po uliczkach, potem hotel, potem obiad, potem znowu hotel... Oczekiwanie na autobus do Chiang Mai na północy Tajlandii (700km), który ma przyjechać o 17.30. Przyjeżdża o 18.00.
Autobus jest piętrowy, z klimatyzacją i ubikacją, ale siedzenia w nim są takie sobie.Kierowca początkowo zapomniał włączyć klimatyzację i znowu spływamy potem. Gdy klima zaczyna pracować robi się z kolei trochę za zimno. Na szczęście jesteśmy na to przygotowani. Kontynuujemy wieczorek zapoznawczy, około 22.00 większość odpływa. W nocy autobus zatrzymuje się dwukrotnie na 20 minutowy postój, można coś zjeść i skorzystać z toalet, czystych, choć innych niż europejskie. W Chiang Mai będziemy około szóstej rano.











1 komentarz:

  1. Stupy i budowle buddyjskie naprawdę robią wrażenie.Czy są w sprzedaży małe posążki buddy? Miłych wrażeń podczas zwiedzania i nie tylko życzę całej Waszej grupie.Danka.

    OdpowiedzUsuń