piątek, 19 lutego 2010

Droga na Ko Chang



Rano jemy skromne śniadanko hotelowe: jajko sadzone, grzanki, dżem. Potem ruszamy z Markiem na poszukiwanie autobusu do Trat. Nasz hotel organizuje przejazdy do Trat i dalej na Ko Chang, ale po 670 THB od osoby, co wydaje nam się zbyt wygórowaną ceną. Poza tym wyjazdy są o ósmej rano, a jest już po dziewiątej. W Pattaya nie ma dworca autobusowego, autobusy trzeba podobno łapać przy głównej drodze przelotowej, więc tam właśnie się udajemy. Odległości są dużo większe, niż myśleliśmy. Pattaya to nie żaden mały kurort turystyczny, tylko duże miasto. Trudno nam zdobyć informacje - przy drodze jest mało ludzi, z nich niewielu mówi po angielsku. W dodatku ich angielszczyzna jest szczątkowa a poza tym nie jesteśmy przekonani, czy ich informacje są rzetelne. Postanawiamy wrócić do hotelu i stamtąd próbować pojechać czymś na przystanek autobusowy. Pakujemy się i znajdujemy "bathbus", którego kierowca wie, skąd odjeżdżają autobusy do Trat. Umawiamy się na 200THB. Wiezie nas jakieś 20 minut i zajeżdża na mały parking, na którym stoję minibusy. Ale te minibusy wcale nie jadą do Trat, a żaden duży autobus na pewno na ten parking nie wjedzie. Rozpoczynamy dyskusję z kierowcą, on z kolei wypytuje miejscowych i wreszcie wiezie nas dalsze 10 minut. Tym razem lądujemy na przystanku autobusowym przy głównej ulicy, jest nawet tablica informacyjna a na niej między innymi Trat. Mamy 30 minut. W międzyczasie podjeżdża autobus a jego kierowca chce nas zabrać do Trat. Na szczęście przygodny turysta (Anglik) mówi nam, że ten autobus jedzie w kierunku Trat, ale tylko około 100 km, potem znowu trzeba szukać połączenia. Odrzucamy więc propozycję i czekamy dalej. Za chwilę jest autobus do Trat. Klimatyzowany, wygodny, choć bez luksusów. 200 THB od osoby, bileter kasuje pieniądze, ale nie daje nam biletów.
Najbliższe 5 godzin spędzamy w autobusie. Bileter pamięta o nas, autobus zatrzymuje się przed biurem oferującym dojazdy na Ko Chang
. Taksówka (a raczej "bathbus") do przystani promowej (15 km?) plus prom kosztuje 220 THB od osoby. Mówimy, że to za drogo, ale gdy wyjaśnia się, że to za kurs w obie strony, akceptujemy cenę. Z tego przystanku odjeżdżają też autobusy do Bangkoku, mniej więcej co godzinę, więc z powrotem nie powinno być problemu. Prom jest nie najnowocześniejszy, samochody upychane są do granic możliwości, ale dla pieszych miejsca pod dostatkiem. Po około 30 minutach jesteśmy na Ko Chang. Dalej ruszamy następnym bathbusem do naszych domków w Chok Dee Resort (60 THB od osoby). Nasze domki czekają, ale jedną noc straciliśmy przez spóźnienie, pani w recepcji nie daje się namówić na przesunięcie rezerwacji o jeden dzień. Wyposażenie bardzo skromne, duże łóżko, telewizor (!), ubikacja z prysznicem (bez ciepłej wody). Ubikacja z muszlą klozetową, ale spłukiwać trzeba garnkiem. Cóż, zamawialiśmy najtańsze domki (800THB za noc), więc nie ma co narzekać. Teraz ruszamy do wody. Słońce zachodzi już, ale jest ciepło. Sprawdzam na termometrze: woda 32 stopnie, powietrze 30. Dalej od brzegu woda jest chłodniejsza, ale i tak jest niesamowicie ciepła. Po kąpieli idziemy na kolację. Z ciekawostek barrakuda, do tego kilka zup i sałatki. Większość niesamowicie ostra, jednak nie rezygnujemy. O dziwo po pewnym czasie surówka, która była nie do zniesienia, daje się jeść całkiem normalnie. Wieczór spędzamy na leżakach. Potem otwieramy okna w domkach, uruchamiamy wentylatory i odpływamy w objęcia snu...



1 komentarz:

  1. Ciekawie i pracowicie spędzacie kolejny dzień.Szczegółowe relacje sprawiają,że czuję się tak jakbym była razem z Wami.Danka.

    OdpowiedzUsuń