czwartek, 18 marca 2010

Droga do Siem Reap


Rano wyjeżdżamy z Phnom Penh do Siem Reap, tam jutro mamy zwiedzać zabytki legendarnego Angkoru. Autobus jest przyzwoity, chociaż bez luksusów. Z okien możemy obserwować codzienne aktywności ludzi. Znowu to samo: każdy próbuje budować dla siebie lepszą przyszłość za pomocą tego, co ma do dyspozycji.
Mamy dwa krótkie postoje, od razu atakują nas dzieci usiłujące sprzedać nam owoce, pamiątki czy żywe pająki. W hotelu wywieszone były prośby, by nie kupować od dzieci ani nie dawać im pieniędzy, bo to nie one z tych pieniędzy korzystają. Ale jak tu niczego nie kupić, gdy tak piękne małe istotki proszą. Wiele dzieci mówi swobodnie po angielsku a w innych językach zna kilka słów (spotkałem dziewczynkę, która liczyła do dziesięciu po polsku). Są rezolutne, nie tylko proszą, ale zaczynają ciekawe rozmowy, popisują się znajomością geografii...
Do Siem Reap docieramy po południu. Miasto jest spore, przy głównych ulicach stoją nowoczesne budynki. Ruch drogowy to głównie skutery, ale jest też wiele samochodów osobowych i to nie byle jakich. Królują toyoty i lexusy. W bocznych uliczkach jest znacznie skromniej, Kierowcy wszędobylskich tuk-tuków szukają ciągle klientów. Dużo jest guesthousów, Siem Reap to baza wypadowa do zwiedzania świątyń Angkoru, które pretendowały do miana jednego z cudów świata.
Po odpoczynku idziemy do miasta. Najpierw jemy kolację w niekonwencjonalnej restauracji o pięknej nazwie "Dead Fish". Mamy okazję zobaczyć tu pokaz tradycyjnego tańca khmerskiego.
Potem idziemy na targ zahaczając po drodze o masaż robiony przez rybki. Masaż to niezbyt dobre słowo, chociaż tak właśnie nazywa się ten zabieg. Wkładasz nogi do wody z setkami rybek, a te obgryzają ci stary naskórek. Trochę to kłuje, trochę łaskocze. Wygodniejsze od pumeksu, chociaż pewnie mniej skuteczne. Cena 2 USD za 20 minut zabiegu, w tym darmowe piwo lub cola! Warto spróbować.
Następnie przemierzamy nocny rynek. Chyba nie da się przejść nie kupując niczego. Targowanie jest obowiązkowe, często cena sprzedaży to 30 - 40 procent ceny wyjściowej. Mistrzem w targowaniu jest Marek potrafiący zbić cenę na przykład z ośmiu na trzy dolary.
W okolicach 11.00 wracamy do domu, jeszcze krótkie spotkanie przy drinkach i idziemy spać. Jutro zapowiada się ciężki dzień - wyjazd o 5.00 rano i co najmniej dwanaście godzin zwiedzania, z czego większość w palącym słońcu.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz